
Fot. Paweł Topolski

Grażyna Barszczewska o "Zazdrości"
Sztuka Esther Vilar Zazdrość, której
premiera odbędzie się dziś w tarnowskim Teatrze im.
Ludwika Solskiego, opowiada historię trzech kobiet. One
trzy - on jeden. Miłość, przyjaźń, zazdrość, ból,
zraniona duma to tematy, które na reżyserski warsztat wzięła
Grażyna Barszczewska. Ale to także opowieść o
niepozbawionej perwersji grze, z której wynika, że zazdrość
może silniej angażować niż miłość.
- Już dziś na tarnowskiej scenie
premiera Zazdrości w Pani reżyserii. Czyżby zmęczenie
aktorstwem skłoniło Panią do nowej profesji?
- Nie, ale zapewne jest to z mojej strony
akt odwagi. Choć muszę przyznać, że wcześniej "maczałam
palce" w tej profesji, ale nie podpisywałam się na
afiszu. Reżyserowałam też moje jednoosobowe
przedstawienia. Uznałam więc, że skoro umiem porozumiewać
się z aktorami, to czemu nie spróbować. Poza tym reżyserowanie
to wielkie doświadczenie dla aktora. Wreszcie można
zrozumieć, jak reżyser nas analizuje, czego od nas
oczekuje. No i wreszcie powód najważniejszy: to jest świetny
tekst, to solo na trzy głosy, sztuka aktorska, a zarazem
dająca możliwość uzyskania polifonii teatralnej.
- Bohaterki sztuk Esther Vilar to
najczęściej kobiety silne, nieprzeciętne, jak choćby
|
|
Elżbieta z Królowej i Szekspira.
Czy Helen, Yana i Iris z Zazdrości to także kobiety
wyjątkowe?
- Rzeczywiście, bohaterki Esther Vilar są
silnymi osobowościami, prezentującymi bardzo określone
postawy, świadomymi swoich racji. W Zazdrości każda
z kobiet jest inna, ale mają wspólny mianownik: choć są
pozornie niepokonane, to jednak potrafią żebrać o miłość.
I to jest cała prawda o nas. Zresztą nie tylko o kobietach.
Ta sztuka jest opowieścią o ludzkich emocjach, które rodzą
się, gdy w grę wchodzi miłość.
- Czy tytułowa zazdrość dotyczy wyłącznie
sfery męsko-damskich uczuć?
- Nie tylko, ale - co najistotniejsze -
jest elementem budującym. To nie jest zazdrość z
pierwszych stron kolorowych pism, choć atrakcyjność fabuły:
one trzy - on jeden mogłaby na to wskazywać. Vilar te
relacje ujmuje w sposób bardzo wyrafinowany. Helen -
50-letnia prawniczka, wiodąca zamożne i szczęśliwe życie,
dostaje pewnego dnia faks od Yany, 40-letniej architektki, w
którym ta informuje Helen, że ma romans z jej mężem. W
tym momencie rozpoczyna się dramatyczna, pełna
wyrafinowanej złośliwości, rozmowa na dwa faksy. Z czasem
dołącza do nich Iris, studentka hinduizmu. Kobiety prowadzą
ze sobą grę, walczą o ukochanego, kochają, nienawidzą,
wpadają w dołki psychiczne, w rozpacz i miłosną euforię.
A cała ta opowieść ma bardzo zabawne opakowanie, dowcip,
humor, który staramy się wydobywać. Obok pytania o miłość
stawiam w tym przedstawieniu także pytanie o przyjaźń między
kobietami - rywalkami. Czy ona jest możliwa?
- I jak brzmi odpowiedź?
- Tak. Mam na to również dowody z życia
wzięte. Ale w spektaklu nie stawiam kropki. Pozostawiam ją
widzom.
- W tym przedstawieniu zobaczymy Panią
w podwójnej roli: reżyserki i aktorki, grającej gościnnie
jedną z bohaterek...
- Nawet w potrójnej, bo odważyłam się
przygotować opracowanie muzyczne. Wykorzystałam w tym
wypadku moją wiedzę i wrażliwość muzyczną. Tak jak ten
spektakl jest o emocjach, tak i ta muzyka jest muzyką
emocji.
- A Pani jest kobietą emocjonalną?
- Emocje są bardzo ważne. Samym
intelektem i chłodną kalkulacją nie opowiemy całej
prawdy o człowieku.
W przedstawieniu występują: Grażyna
Barszczewska/ Jolanta Januszówna, Anna Lenczewska,
Katarzyna Galica.
|